Jak to jest w tych Bieszczadach?
Jednym z aspektów życia, które sprawiają, że jest ono warte przeżycia, jest zachwycanie się drobnymi rzeczami. Szczegółami, które nas otaczają. Zauważanie błysków światła i tańca cienia. Jechałam samochodem na miejscu pasażera, z ręką wystawioną za szybę. Czułam jak powietrze przemyka mi między palcami. Obserwowałam uciekające mi sprzed oczu gałęzie mijanych drzew. Muzyka grała. Kwiat Jabłoni: „Piosenka o Słońcu”, jeden z moich ulubionych ostatnio utworów. Wystawiłam głowę przez okno, oparta na ramionach. Wiatr czesał mi włosy, a słońce głaskało policzki. Uśmiechałam się i czułam niesamowicie. Takie momenty można przeżywać w każdym miejscu, nawet w centrach wielkich miast, ale ja byłam w miejscu wyjątkowym. Byłam w Bieszczadach.
Opisana chwila to moment w którym razem z moim współpracownikiem oraz przyjacielem jechaliśmy nad Solinę. Jesteśmy herpetologami. Zajmujemy się płazami i gadami, a Bieszczady to bezwzględnie herpetologiczny raj. To był już drugi dzień naszej wyprawy. Jeździliśmy od stanowiska do stanowiska, na których były zbudowane kopce dla węża Eskulapa i rozłożone maty do łapania gadów. Działa to bardzo prosto.
Wąż Eskulap to jedyny w Polsce wąż dusiciel, największy z naszych rodzimych gadów. Nie jest jadowity. Nie boi się ludzi i na ich widok nie ucieka zbyt szybko, dlatego, że jest duży i nie ma powodu się bać. Mimo to jest dość skryty i nie jest tak łatwo go znaleźć. Poza tym jego populacja nie jest zbyt liczna w Polsce. Można go znaleźć praktycznie tylko w Bieszczadach i to jeśli się wie, jak szukać. Kopce dla Eskulapa to po prostu wielkie, często ogrodzone kupy kamieni, starego drewna i trotu, które służą zwierzęciu jak schronienie i miejsce do rozmnażania się. Mają rekompensować temu wspaniałemu stworzeniu jego naturalne siedliska. Jest to jedna z form ochrony czynnej tego gatunku a naszą pracą jest je monitorować i oceniać ich stan. Maty natomiast są kwadratowymi fragmentami czarnej gumy, przypominającymi nieco wycieraczki. Kiedy podczas słonecznego dnia nagrzewają się, stają się chętnie odwiedzaną przez gady kryjówką. W związku z tym można je tam często znaleźć, złapać i zbadać.
Przez całe dwa dni nie znaleźliśmy żadnego węża. Nawet żmii ani zaskrońca. Mimo to przecież byliśmy w Bieszczadach. Spotkaliśmy po drodze masę innych zwierząt oraz śladów i tropów. Znalezienie padalca czy kumaka wprawia w zadowolenie, to prawda. Mimo to nad jeziorem w Teleśnicy byłam już zniechęcona. Brak Eskulapa to brak Eskulapa, a właśnie po to tam pojechaliśmy. Sprawdziłam na szybko maty na stanowisku i bardzo się cieszę, że był ze mną mój przyjaciel, bo gdyby nie on, wyjazd spłynąłby na manowce bez ani jednego cennego znaleziska. Zwykle sprawdzam teren dokoła stanowiska bardzo dokładnie. Akurat w tamtym miejscu nie miałam już siły ani ochoty rozglądać się w malinach. Tak się składa, że właśnie tam siedział on: wielki na ponad metr, przepiękny samiec, którego wypatrzył mój partner.
Zawołał mnie a ja skoczyłam i złapałam węża w okolicy szyi. Kolega wyplątał go z krzewów. Adrenalina mi wstrzeliła. To był dopiero mój drugi Eskulap w życiu, a ja złapałam go sama! W dodatku w taki sposób, że nie dał rady mnie ugryźć, a nawet był całkiem spokojny i nie kwapił się do ucieczki. Zachwycaliśmy się nim i badaliśmy stan jego zdrowia później jeszcze około pół godziny. Fale Soliny uderzały o brzeg. Trzcina się poruszała.
Mieliśmy później jeszcze trochę pracy. Po dokładnym sprawdzeniu reszty stanowisk i kilku pobocznych obserwacjach przyrodniczych zdecydowaliśmy się na przerwę. Drzemka w trawie nad jeziorem. Śpiew ptaków, delikatny wiatr. Kolega zaczął chrapać. Ja obserwowałam żaglówki na jeziorze.
Ludzie mówią, że kto raz zakocha się w Bieszczadach, będzie tam wracać ciągle. Ja zostawiłam tam cząstkę siebie rok wcześniej, kiedy pierwszy raz wybrałam się na prawdziwą przyrodniczą wyprawę. Doświadczenia tamtego wyjazdu upewniły mnie w przekonaniu, że to właśnie przyrodą chcę się zajmować.
W Bieszczadach czas płynie inaczej. Wolniej. Wlecze się. Z każdej strony otacza cię wdzierająca się na podwórko przyroda. Powszechne jest występowanie opuszczonych budynków. Ludzi też nie ma zbyt wiele. Dookoła dolin ciągną się wzgórza i pagórki a różnorodność przyrodnicza jest oszałamiająca. Kocham to uczucie kiedy dojadasz resztki przekąsek lub kanapek na połoninie patrząc, jak słońce zachodzi za sąsiedni szczyt. To jedno z niewielu miejsc, w których po zmroku naprawdę zaczynasz się nieco bać, bo to ty jesteś gościem w lesie, a las należy do zwierząt. Raptem przez dwa dni znaleźliśmy tropy niedźwiedzia i wilka. One tam są i na nas patrzą. Obserwują jak zachowujemy się w ich domu.
Te dziewicze i niesamowite miejsca oraz zamieszkujące je zapierające dech w piersiach istoty są warte naszej uwagi i bardzo cenne. Nie jestem w stanie sobie wyobrazić, że któregoś roku miałabym się tam nie pojawić, żeby znów obserwować ogrom bogactwa oferowanego przez Matkę Naturę. W Bieszczadach zostają wszystkie twoje troski. Bieszczadzkie anioły zabierają je ze sobą i chowają głęboko w puszczy, tak, byś do domu wrócił ze świeżą głową. Potem grają z tobą w zielone i popijają ze swojego zielonego kielonka, kiedy ognisko nieopodal drewnianego domku się powoli dopala, a niebo rozświetlają tysiące gwiazd. W Bieszczadach zakochałam się w herpetologii, ale przede wszystkim zakochałam się w samych górach. Wiele warte są doświadczenia tego typu i wiele warte są wspomnienia budowane w takich miejscach. Odpowiadając na tytułowe pytanie: Jak to jest w tych Bieszczadach? Odpowiadam: jak w leniwej, sennej powieści, w której przeczytasz też o wielu przygodach zachwyconych przyrodą i zwierzętami głównych bohaterów. I niech takie pozostaną również dla następnych pokoleń.